Dziś o bardzo polskiej właściwości, bardzo popularnej, jeszcze bardziej potępianej (przynajmniej publicznie). Mimo wszystko – stała się ona poniekąd naszym hobby. Jednym z nielicznych. Cechą, którą nas wyróżnia od pozostałych nacji. Porusza nas i sprawia, że chce nam się żyć. Dodaje nam skrzydeł. Ciśnienie nam spada, rytm serca się wyrównuje. A to wszystko dzięki/przez NARZEKANIE! Kiedy skończą się powody do narzekania – skanujemy otoczenie i poszukujemy nowych obiektów, na których można się wyżyć/rozładować/spełnić.
Słownik Języka Polskiego podaje taką definicję narzekania: mówić o czymś z niezadowoleniem. Pięknie i prosto. Na potrzeby głębszej analizy powstało słowo „MARUDOHOLIZM”. Jak łatwo można się domyślić, od marudzenia, które w tym samym słowniku zostało opisane jako narzekanie lub grymaszenie. Różnica subtelna, aczkolwiek! Mówić o czymś z niezadowoleniem, a mówić o wszystkim z niezadowoleniem. Przyznajcie – diabeł śpi w szczegółach. Najgorszą i najczęściej spotykaną cechą Polaków jest narzekanie. Narodowy marudoholizm.
Siedzę w przyjemnej kawiarni, piję kawę, czekam. Podchodzi miła Pani, z uśmiechem pyta, czy mi smakuje i czy może miałabym ochotę na kawałek ciasta albo tosta, bo podobno najlepsze w mieście. Z uśmiechem podziękowałam i powiedziałam, że czekam za kogoś. Czekam więc.
Przychodzi para, siada niedaleko. (dla rozróżnienia dialogów: DZ – dziewczyna, CH – chłopak)
DZ: „Ale beznadziejna pogoda! Chciałabym już lato”.
Myślę sobie – aha! – to będzie interesująca rozmowa… Niby zwykły tekst na podtrzymanie rozmowy, ale widziałam już, że to będzie rozmowa na poziomie narzekaniowo-marudzeniowym. Pierwszy raz uwierzyłam w kobiecą intuicję! Wytężam więc słuch.
CH: „Widziałaś ten nowy film? No wiesz, ten z tym, co grał jednego z tych detektywów w tym serialu ejczbio, co się wszystkim podoba.”
DZ: „Nie widziałam. Psiapsióła mi mówiła, że słaby i cholernie długi”.
CH: „E to już nic. Chciałem iść wieczorem na to do kina, ale jak słaby to nie. Może w takim razie na łyżwy? Dzisiaj akurat jest wolna ślizgawka.”
DZ: „Przecież ja nie umiem jeździć.”
CH: „Zawsze możesz spróbować się nauczyć. Poza tym – przecież pomógłbym Ci i wytłumaczył co i jak.”
DZ: „Nie, bo jak nie ja się zabiję, to ktoś na mnie wjedzie.”
CH: „OK. To może pójdziemy do CSW?”
DZ: „Co to? Jakiś nowy klub?”
W tym momencie chłopak pokazuje dziewczynie stronę www. Ogląda z zaciekawieniem dobre 5 sekund.
DZ: „Czy Ty NAPRAWDĘ chcesz oglądać te głupie wystawy?!”
Ja ubawiona. Jednocześnie żal mi trochę chłopaka. Koleżanka, na którą czekam wreszcie pisze: „Przepraszam! Będę za 10 minut.” Ok, poczekam sobie, zjem nawet ciasto. Idę zamówić. Wracam. U pary jakaś cisza. Nad nimi chmury burzowe. Miny nietęgie. Złe fluidy od nich płynące spowodowały, że stwierdziłam, że włączę mp3. Wayne Shorter. „O, w sam raz” – myślę.
Jednocześnie przyszło mi do głowy kilka przyczyn, dla których tak bardzo upodobaliśmy sobie narzekanie.
Po pierwsze – niewiedza. Brak znajomości czegoś może spowodować, że to skrytykujemy. Coś na zasadzie odruchu obronnego. Jak często zdarza się, że mówisz o czymś niepochlebnie tylko dlatego, że mało o tym wiesz?
Po drugie – niechęć do zmian. Jak nazwać to, przez co często zamiast zrobić COŚ, nie robisz NIC? Nie, to nie lenistwo. To kolejny powód do narzekania. Nie chcę nam się ruszyć dupy czterech liter i nie robimy nic, no i powód do narzekania gotowy.
Po trzecie – przyzwyczajenie. Należysz do grona tych osób, które wychodząc z domu sprawdzają, czy na pewno zamknęli drzwi? To właśnie przyzwyczajenie. Po prostu. Wielu Polaków przyzwyczaiło się do narzekania i nie wiedzą, że można inaczej żyć. Smutne.
Po czwarte – zapychacz. Jak się spotka dwóch Kowalskich i nie będzie o czym rozmawiać to zaczną narzekać. Na pracę (bo za mało hajsu), na żonę (bo za stara), na dzieci (bo niegrzeczne), na sąsiada (bo remontuje), na psa (bo szczeka), na pogodę (bo za zimno/za ciepło), na rzeczywistość. Na wszystko.
Pamiętajmy, że narzekanie i marudoholizm wchodzą w krew.